sobota, 27 października 2012

Ciasto czekoladowe z gruszkami...

Właśnie się zorientowałam, że w tym roku,kulinarnie, jakoś po macoszemu potraktowałam gruszki. Czas to naprawić, tym bardziej, że natknęłam sie na pyszny przepis na ciasto z tych owoców, autorstwa Nigelli Lawson...

Ciasto bardzo proste, niezwykle smaczne... zapraszam...


 Ciasto czekoladowe z gruszkami

6-8 porcji

składniki:

  • 2 puszki gruszek w syropie(400g)
  • 150 g  miękkiego masła + na wysmarowanie formy
  • 125 g drobnego cukru
  • 2 łyżeczki ekstraktu z waniliowego
  • 125 g mąki pszennej
  • 25 g kakao
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 2 jajka

Sos czekoladowy:

  • 100 g ciemnej 70% czekolady
  • 50 ml wody
  • 2 łyżki śmietany kremowej 30%
  • 2 łyżki cukru trzcinowego

Rozgrzać piekarnik do 200 stopni.
Gruszki odsączyć i ułożyć w blaszce. 



Pozostałe składniki zmiksować na gładką masę. Zalać gruszki  dość rzadkim ciastem i piec 30 min.



 Ciasto ostudzić  przez 10 min. i pokroić na kawałki.
Przygotować sos czekoladowy. Czekoladę połamać na kawałki i umieścic w małym rondlu o grubym dnie, dodać pozostałe składniki, starannie wymieszać, zdjąć z ognia.

Polać ciasto sosem czekoladowym, można podawać z lodami...:)


 

piątek, 26 października 2012

Piraci bez gaci...

Czytam z dziećmi dużo...chętnie i z ogromną przyjemnością...a one to kochają.

Ostatnio dostały w prezencie małą książeczkę autorstwa Elżbiety Nowickiej "Piraci bez gaci". Już sam tytuł wbudził na początek ogromną sympatię. Przyznam, że Szymek pokochał bajeczkę od razu i ciągle ktoś(rodzeństwo robi to z ogromna przyjemnością)mu ją czyta...i to nie tylko przed snem:)
Bardzo ciekawa jest strona graficzna. Rysunki proste i w dominujących 4 kolorach: czerwonym, czarnym, niebieskim i białym...






" Byli raz sobie czterej PIRACI,
co nie lubili nosić ...GACI! 
I jeszcze powiem Wam na dokładkę
miast gaci mieli...
...SPÓDNICE w kratkę! "

...to tak na dobry początek..

 
 Książeczka moim zdaniem idelana przed snem i na popołudniową herbatkę:)

Marysia natomiast od kilku dni każe sobie czytać przesympatyczną książkę " Listy od Feliksa". 




 
Dobre parę lat temu kupiłam ją w prezencie Zosi, która również przez długi okres "męczyła".
I jest to zupełnie zrozumiałe, ponieważ pomysł z wklejonymi kopertami z listami, które wysyła, wędrujący po świecie króliczek, przyciągają uwagę i fascynuje.








I co ciekawe... po rozdziale, gdzie przyjaciółka Feliksa, Zosia, otrzymuje list z Egiptu...zrodził sie nasz rodzinny plan -kolejnej wizyty w Muzeum. Pomysł pochodzi od Marysi, która nie może już się doczekać oglądnięcia starożytnych, egipskich mumi i innych cennych pamiątek z tamtego okresu....poznawanie świata może takie fascynujące!

 

środa, 24 października 2012

Zupa marchwiowa z czerwona soczewicą...

Od kilku dni za oknem niezmiennie widnieje szarojesienny krajobraz...mgła...ani jednego przebłysku słońca, tylko gdzieniegdzie leżą żółte liście...zawsze to coś optymistycznego...

Pomyślałam sobie, że na taką aurę mogę przygotować w kuchni coś rozgrzewajacego na obiad.

Wybrałam zupę marchewkową na ostro w połączeniu z czerwona soczewicą. Marchewka wiadomo i zdrowa i smaczna.



 O soczewicy można powiedzieć to samo, tylko, że jest ona bardziej  nieznana i niedoceniana. A szkoda!



Zawiera dużo białka, kwasu foliowego, żelaza, skrobi, fosforu, wapnia. No i nadaje się doskonale w jadłospisie dla osób na diecie:)



Zupa marchwiowa z soczewicą

składniki(na 4 porcje):

  • 2 łyżeczki kminku
  • szczypta płatków chili
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 600 g marchwi
  • 140 g czerwonej soczewicy
  • 1 litr wywaru z warzyw(może być z kostki)
  • 125 ml mleka
  • jogurt albo śmietana
  • chleb naan albo tosty
W dużym rondlu podgrzewamy na sucho kminek i chili ok 1 min.-aż zacznie wydobywac się aromat.Połowę zawartości wyjmujemy i odkładamy. Do reszty dolewamy oliwę, mleko,wywar z warzyw, wrzucamy startą na grubych oczkach, marchewkę oraz soczewicę. Zagotowujemy i dusimy 15 min. aż soczewica będzie miękka.
Wszystko zmiksować na gładka masę.
Każdą porcje zupy wzbogacić jogurtem lub śmietaną, posypać lekko pozostałym, uprażonym kminkiem z chilii. Podawać z tostem. 


 

 

sobota, 20 października 2012

Ciasto dyniowe....



Jest październik i wciąż trwa moja przygoda z dynią w kuchni. W zabieganiu, do tej pory, robiłam tylko zupę dyniową. Jednak ten weekend postanowiłam przeznaczyć na inne pyszności z tego słonecznego warzywa.

Prawdę mówiąc, to dopiero w tym roku ogarnęła mnie tak wyjątkowa chęć wykorzystania dyni kulinarnie, na inne sposoby, poza zupą, oczywiście:)

Na obiad zrobiłam naleśniki z dynią i syropem imbirowo-pomarańczowym, to było moje debiutanckie wykonanie...z którego jestem zadowolona, a to głównie dlatego, że wszyscy ze smakiem zjedli obiad.





Jednak główna atrakcja to ciasto...
 Gdyby ktoś miał ochotę je spróbować przed zakończeniem sezonu na dynie to polecam:)







Ciasto dyniowe

składniki:

  • 300 g mąki
  • 300 g brązowego cukru
  • 3 łyżeczki przyprawy do piernika
  • 2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 175 g rodzynków sułtańskich
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 4 jajka
  • 200 g masła
  • skórka z 1 pomarańczy  
  • łyżka soku z pomarańczy
  • 500 g obranej i wypestkowanej dyni 

Do miski wsypujemy przesianą makę, przyprawę do piernika, cukier,  rodzynki, sól i sodę i mieszamy . Do drugiej miski wlewamy rozpuszczone i schłodzone masło, następnie ubijamy jajka i wlewamy je do masła, delikatnie mieszając, dajemy startą skórkę z pomarańczy i sok pomarańczowy. Mieszamy i wlewamy do suchej części ciasta.Wszystko dokładnie połączyć i na koniec dodać startą, na tarce z grubymi oczkami, dynię.

Ciasto wlewamy do uprzednio posmarowanej tłuszczem blaszki( 20x30cm)- ja wykorzystałam małą tortownicę. 
Piec w nagrzanym do 180 stopni piekarniku ok 30.min aż ciasto sprawdzone patyczkiem nie będzie przywierało do niego.

Po ostudzeniu można zrobić na wierzch lukrowo-pomarańczowy lukier albo pokryć połączonym z cukrem pudrem delikatnym serkiem , np. serkiem mascarpone z odrobiną soku pomarańczowego....albo tak jak ja zrobiłam, pomarańczowo- śmietanową polewę toffi..
 


wtorek, 16 października 2012

Lubię kiedy liście spadają...

Od samego rana, kiedy usłyszałam wiatr za oknem a zaraz potem melancholijną piosenkę, " Autumn Leaves", w wykonaniu Erica Claptona, ogarnał mnie złoto jesienny nastrój...



...więc dorzuciłam sobie do słuchania piosenkę, która od wczoraj wciąż mi brzęczy w uszach, El Greco "Sumer is icumen in"...



 Oczywiście nie zabrakło też udanego spaceru tuż przed samym przedszkolem...Szymek z radością zbierał liście dla swojej ukochanej Pani:) a do tego  nie mógł się oprzeć, żeby nie wskakiwać od czasu do czasu w sterty kolorowych liści, które co chwile porywał gdzieś wiatr do tańca...










niedziela, 14 października 2012

Babeczki jabłkowe z tofii...

Jabłka jesienią są najsmaczniejsze i dobrze wówczas wykorzystywać je w kuchni. Choć przyznam, że w moim domu bezpośrednie zjadanie jabłek jest ulubioną formą spożywania tych owoców:)
Oczywiście wszyscy kochamy przepyszną szarlotkę z maślaną kruszonką, ale tym razem zrobiłam troszkę babeczek jabłkowych z polewą toffi.





Babeczki  jabłkowe z toffi

składniki:
  • 2 jabłka
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 25 dag mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1,5 łyżeczki cynamonu
  • 70 g brązowego cukru
  • 55 g masła plus dodatkowo do wysmarowania formy
  • 100 ml mleka
  • 100 ml soku jabłkowego
  • 1 jajko                                        
Wysmarować formę do muffinek masłem.
Jedno jabłko obrać ze skórki i zetrzeć na tarce na grubych oczkach. Drugie jabłko pokroić w cienkie, 5mm plasterki i zanurzyć w soku cytrynowym.


Przesiać mąkę, proszek do pieczenia i cynamon następnie dodać cukier i starte jabłka- delikatnie wymieszać.

Rozpuścić masło i zmieszać z mlekiem, sokiem jabłkowym i roztrzepanym jajkiem. Wlać płynna masę do miski z suchymi składnikami, następnie powoli mieszać aż powstanie jednolita masa.
Nakładać masę do foremki muffinkowej i na wierzch kładziemy po dwa plasterki jabłka.

Piec we wcześniej nagrzanym piekarniku w temperaturze 200 stopni, 20-25 min -powinny być złoto brązowe. Kiedy lekko ostygną wyjąc z formy i położyć na kratce do studzenia.
W tym czasie przygotowujemy polewę toffi.

polewa toffi:
  •  2 łyżki słodkiej śmietanki
  • 40 g brązowego cukru
  • 15 g masła    
Składniki włożyć do małego garnuszka i podgrzać. Mieszać aż cukier całkiem się rozpuści, następnie zwiększamy temperaturę i gotujemy 2 minuty. Musi powstać syrop. Delikatnie schłodzić i polać po każdej babeczce, odstawić do ostygnięcia. 

 

środa, 10 października 2012

Książki z pięknymi ilustracjami...

Zawsze uważałam, że odpowiednio zilustrowana książka dla dzieci, nie tylko przyciąga ich uwagę, ale jest doskonałym dopełnieniem do treści- przez co czytana opowieść staje się bardziej zrozumiała i wyrazista.

Wyciągnęłam dzisiaj z dziecięcych pokojów trzy przepiękne książki...

Pierwsza...szwedzkiego autora( ja uwielbiam szwedzką literaturę dla dzieci) Svena Nordqvista "Gdzie jest moja siostra?"



Książka czarowna...z niewielką ilością tekstu ...ale jest on właściwie  dodatkiem do przecudnych ilustracji...które same opowiadaja historię. To prawdziwa podróż w niezwykły świat wyobraźni..
Nordqvist tę książkę tworzył przez 25 lat...w pierwszym założeniu, miały składać się na nią tylko obrazy, potem jednak postanowił dodać tekst ...i tak zeszło:)





Ale i bez czytania tekstu, kilka lat temu, mała Marysia nie mogła oderwać się od tej książki. Szczerze mówiąc każde z dzieci przegląda tę opowieść ze względu na ilustracje, które nieustannie o czymś szepczą im do ucha...


Zupełnie inną w obrazy książką jest ulubiona japońska baśń Antka, napisana przez Miyoko Matsutani "Tatsu Taro syn smoka".


Zilustrował ją Piotr Fąfrowicz. Skromność barw i rysunków powoduje, że czytając tę książkę dziecko łatwo przeskakuje do kilmatu kultury, krajobrazu Japonii. Mnie urzekły ilustracje...sama treść też.

Jest to przepięknie opowiedziana baśń. Historia nie jest jakaś wyjątkowa( rozkapryszony chłopiec,który przechodzi przemianę w odpowiedzialnego młodzieńca,smok, czarodziejski koń), ale typowo japońskie elementy fabuły nadają jej niezwykłości...





I na koniec ulubiona książka Szymka od kilku ostatnich tygodni " Gdzie jest moja czapeczka?" Jona Klassena.


Powiedziałabym,że to  dziecięcy kryminał...niby na wesoło, ale z małym dreszczykiem na końcu.

Miś, który nie szokuje  błyskotliwością, szuka swojej czerwonej czapeczki...
Ta ksiażka, to taka trochę filmowa historyjka, zwięzła  w treści i obrazie a jednocześnie pozwala rozwinąć wyobraźnię.
Doskonała rzecz do poczytania na kolanach u mamy lub taty:)



 

poniedziałek, 8 października 2012

Niedzielny park...

Już chyba tak jest, że można codziennie bywać w parku na spacerze, ale w niedzielę ma to zupełnie inny wymiar... 
Nawet, jeżeli pojawia się więcej spacerowiczów, przejeżdżających rowerów, biegajacych dzieci po placu zabaw...coś niezwykłego unosi się w powietrzu...coś co czaruje spokojem, rodzinnością, odpoczynkiem...

W ostatnią niedzielę, zrobiliśmy sobie całkowicie klasyczny spacer, czyli żadnego grania w piłkę, żadnego jeżdżenia na rolkach...chodziliśmy-podziwialiśmy...dotykaliśmy i słuchaliśmy październikowej, pełnej koloru jesieni:):)


















sobota, 6 października 2012

Babeczki marchewkowe i...coś...

Niemal co piątek pada pytanie, Mamo, co będzie słodkiego na weekend? Nasze dzieci zazwyczaj nie jedzą słodyczy w tygodniu...ale w sobotę i niedzielę mogą cieszyć się cukierniczymi różnościami( oczywiście w granicach rozsądku).

Skoro już mają jeść słodycze to niech jedzą te zrobione w domu...ze świeżych składników, bez nadmiaru konserwantów itd...a przede wszystkim...co domowy wypiek to domowy...i nie chodzi tylko tu o smak, ale o całą oprawę...przygotowań, zapachu ulatującego z piekarnika, czy nawet porządkowania kuchni po skończonej pracy.To wszystko tworzy wielką całość. 

Tyle ciekawych rozmów juz odbyłam z dziećmi między ozdabianiem babeczek, przekładaniem biszkoptów masą, czy krojeniem bakalii. Uwielbiam takie spotkania, bo wówczas cała kuchenna atmofera sprzyja wielu szczegółowym opwieściom ze szkoły, na które nieraz w ciągu tygodnia po prostu zabraknie czasu albo odpowiedniego momentu...

Dzisiaj przygotowywałam babeczki marchewkowe, które ozdobiłam bitą śmietaną z odrobiną soku pomarańczowego:)




Babeczki marchewkowe

4 średnie marchewki (2 szklanki startej)
1 i 1/2 szklanki mąki
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
3/4 łyżeczki soli
przyprawy w proszku: 1 łyżeczka cynamonu, 1/2 łyżeczki imbiru, 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
3/4 szklanki oleju roślinnego
3 duże jaja lub 4 mniejsze
1 szklanka brązowego cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii


Piekarnik nagrzać do 180 stopni, kratkę metalową umieścić w jego środkowej części. Marchew obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach, odmierzyć 2 szklanki. Do miski przesiać mąkę razem z proszkiem do pieczenia, sodą, solą oraz z przyprawami.
W drugiej, większej misce wymieszać (rózgą lub mikserem na wolnych obrotach): olej, jajka, cukier, tartą marchewkę, ekstrakt z wanilii. Następnie wymieszać za pomocą łyżki z mieszaną z mąki.
Masę wyłożyć do papilotek umieszczonych w formie lub w jednorazowych papilotkach, ustawić na kratce w piekarniku i piec przez 25 minut (aż patyczek włożony w środek ciastka będzie czysty).
Ciasteczka wyjąć z piekarnika, a po 10 minutach wyłożyć (wciąż w papilotkach) na kratkę do całkowitego ostudzenia. 




Wierzch babeczek można ozdabiać na różne sposoby, np. lukrem pomarańczowym. Ja wybrałam tym razem bitą śmietanę. Śmietanę 30%(ok.szklanki) ubić na sztywno, dodać kilka łyżeczek wyciśniętego soku z pomarańczy i na koniec 1,5 łyżeczki żelatyny rozpuszczonej. Nakładać łyżką na babeczki.







czwartek, 4 października 2012

Daktylowe smakowitości...

Poszukuję co jakiś czas różnych zamienników słodyczy dla dzieci...coś co ma słodki smak, ale jest naturalne i zdrowe..
Oczywiście jabłka, banany, gruszki, śliwki... jak najbardziej. Jednak jakieś urozmaicenia też są mile widziane.
Postanowiłam kiedyś kupić suszone daktyle, bo tyle dobrego się o nich naczytałam. 



Daktyle uprawia się  od ponad 4 tysięcy lat, są owocami palmy Phoenix...zatem należą do nastarszych drzew owocowych świata. Nazywa się je "chlebem życia" ze względu na ich walory zdrowotne. Zawierają witaminę A, C, B1, B2, PP, potas, żelazo, fosfor i magnez. Zawierają bardzo dużo błonnika, obniżają poziom cukru i cholestrerolu we krwi. Wykazują też właściwości przewbólowe, przeciwzalane i przeciwzakrzepowe.
Są wyśmienitym źródłem energii dla sportowców( dlatego chętnie je podaję swoim dzieciom).
Daktyle najbardziej cenione są w krajach arabskich i tam też mają doskonałe warunki do uprawy.



Jednak daktyl, daktylowi nierówny...na początku kupowałam te owoce po prostu w markecie i nie dość,że były bardzo, ale to bardzo słodkie, do tego dość twardawe i czasem nawet włókniste. Zastanawiałam się wówczas...czym tak wszyscy się zachwycają... aż do momentu, kiedy skosztowałam świeżych daktyli przywiezionych z Arabii Saudyjskiej...i wówczas poczułam to COŚ...co nazywane jest "niebem w gębie"...niezwykła miękkość, delikatność i brak przesadnej słodkości...
Od tamtej pory poszukuję ich w sklepikach z żywnością z Bliskiego Wschodu...i jeśli ktoś też ma taką możliwość-to polecam gorąco! 

Pyszny jest:
 chleb z daktylami...

Robię go w bardzo prosty sposób. Do 1 kg specjalnej mąki przeznaczonej do wypieku chleba dodaję litr, lekko podgrzanego, mleka z rozpuszczonymi drożdżami(prawie cała kostka), łżykę soli i dowolne dodatki, np. siemię lniane, sezam, czy właśnie daktyle- dość drobno pokrojone. Następnie wszystko dokładnie mieszam i odstawiam w ciepłe miejsce, na pół godziny, do wyrośnięcia. Po tym czasie przekładam ciasto do dobrze wysmarowanych olejem foremek, wygładzam ręką zmoczoną w wodzie i  wierzch posypuję, makiem, sezamem, czy pestkami słonecznika:)
Piec należy 45-50 min w piekarniku nagrzanym do 220 stopni (ciasto musi być włożone już do nagrzanego piekarnika).
Kiedy pieczenie się skończy, zostawić jeszcze chleb na 5 min...potem ostudzić i delikatnie wyjąć z foremek...