Kiedy na świecie pojawia się mały człowieczek, wszystko zmienia się już niepowtarzalnie i nabiera zupełnie nowych barw...
no i wiadomo... przychodzi głęboka świadomość, że przez najbliższy czas nie będę miała czasu na czytanie książek (w satysfakcjonującej ilości)...
Ale ...ale...trzy dni spędzone z Maleństwem w szpitalu po jego narodzinach...dało mi okazję do przeczytania pięknej książki J. M. Coetzee
"Ciemny kraj"...to debiut literacki tego autora...
Nie można powiedzieć, że jest to literatura łatwa, ale niewątpliwie pobudza do myślenia i nie pozostawia emocji w sferze ..."bezpieczne".
"Ciemny kraj" to opowieść złożona z dwóch historii dwóch mężczyzn żyjących w dwóch różnych epokach- urzędnika, piszącego raport o wojnie w Wietnamie
i burskiego kolonizatora wyprawiającego się w głąb Afryki...
Obaj bohaterowie książki spotykaja się ze złem i sami niepostrzeżenie nim nasiąkając, zaczynają mu ulegać...każdy w inny sposób...ale mechanizm jest ten sam...
Stają się skłonni do coraz większych okrucieństw...oddalając się od swojej istoty człowieczeństwa...
Trudne chwilami, emocjonalnie, do przebrnięcia fragmenty książki, jednocześnie pokazują, złożoność i kruchość natury człowieka...jego łatwość do odchodzenia od naturalnych praw...konsekwencje takich wyborów...
Książkę czytałam z pewnym trudem, ale jednocześnie cieszę się, że dotarłam do końca... i mogę szczerze polecić, nawet na listopadowe wieczory...
czwartek, 28 listopada 2013
niedziela, 10 listopada 2013
Nieśmiertelny urok Bajek -Grajek...
To już trzydzieści lat minęło, kiedy po raz pierwszy moja mama kupiła mi pierwsza płytę analogową z bajką muzyczną " Tymoteusz Rymcim cim" -bajeczka krótka, ale była dla mnie i mojej siostry czymś tak zjawiskowym, że nie mogłysmy jej przestać słuchać...
Widocznie fascynacja była na tyle wyraźna ,że bardzo szybko zaczęły pojawiać sie na półce kolejne płyty z bajkami i wierszami...
Tak, wiersze Tuwima i Brzechwy,których szybko nauczyłam sie na pamięć i zabawiałam rodzinę ich recytowaniem a potem przeniosłam na grunt szkoły za co udało mi sie zdobyć, kilka nagród w konkursach recytatorskich...heh... czar wspomnień...
Mam taką swoją plejdę absolutnych hitów, które do dzisiaj dla mnie to aktorskie mistrzostwo świata...
Poza tym słuchanie godzinami tych wszystkich bajek powodowało rozbudzanie wyobraźni i sprawiało,ze nigdy z siostrą nie nudziłysmy się...no bo jak sie nudzić kiedy znając wszystko na pamięc można było odgrywać godzinami wszystkie bajki, śpiewać i sprawiać,że czas jesienno -zimowy upływal bardzo szybko...
Moja ukochana bajka "Złoty ptak", która też stała sie hitem numer jeden moich dzieci...potrafią przy niej zasypiać z rzędu przez kilka tygodni....
"Drzewko Aby-baby"
"Stoliczku nakryj się"
"Lampa Aladyna"
...to tylko kilka z nich,które w całości niemal znam na pamięć do dziś...
Dlatego wiem, że najpiękniejsza bajka w TV nie zastąpi tego co porusza wyobraźnię i duszę dziecka kiedy zapada sie w muzyczny świat bajkowy...
Od kilku dni budzi mnie Szymon rano, kiedy słyszę dolatujace z jego pokoju piosenki z bajki o Piotrusiu Panu... i nawet nie przyjdzie mi do głowy poproszenie go o ich wyłączenie...bo mi wówczas też bajkowo...
czwartek, 10 października 2013
Urok książek Renaty Piątkowskiej....
Fakt, że jestem dozgonną fanką książek Astrid Lindgren, nie jest żadną tajemnicą. Podziwiam ją za dziecięctwo ,które nosiła w sobie i dzieki temu tworzyła tak fantastyczne książki. Książki, które doskonale bawią dzieci i dorosłych, wyciskają strugi łez a do tego sprawiają,że ich wspólne czytanie to wspaniała zabawa dla całej rodziny!
Bardzo długo myślałam, że jużtrudno będzie o tego typu pisarza dla dzieci...aż tu niespodzianka...kilka lat temu kupiłam ,ot tak z przypadku, książkę Renaty Piątkowskiej " Opwiadania dla przedszkolaków"... i okazało się, że jest genialna... ogromnie zabawna i co mnie najbardziej w niej ujeło, to niezwykła umiejętność wejścia w psychikę dziecka i przedstawienia świata z jego punktu widzenia.
Książka ,którą polecam każdemu, kto ma dzieci w wieku przedszkolnym...
Główny bohater - Tomek- pojawia sie w kontynuacji poznawania świata przez pryzmat kilkulatka - w książce " Opowieści z piaskownicy"...zabawa gwarantowana ...(nawet chwilami bardziej dla rodziców niż dla dzieci).
Ostatnio szukając do kupienia dla Szymona nowej książki do czytania, postanowiałam bliżej zapoznać się z twórczością Renaty Piatkowskiej i natrafilam na dość długą listę jej twórczości dla dzieci. I już zacieram ręce na myśl,że będzie co czytać:)
Póki co, pochłaniamy kolejne rozdziały równie zabawnej książki jej autorstwa "Na wszystko jest sposób", za którą otrzymała nagrodę w Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren (wcale się nie dziwię).
Chcę jeszcze wspomnieć o ilustracjach, których autorem jest Artur Gulewicz...nadają pełni treści i niewątpliwie pobudzają wyobraźnię...w każdym razie takie mam doświadczenie jeśli chodzi o moje dzieci:)
Będziemy czytać i czytać ...a jak znowu Pani Renata zachwyci mnie jakąś książką...to napiszę:)
Mam tylko nadzieję,że jej twórczość nadal bedzie kwitła, bo mało mamy tak dobrych polskich pisarzy dla dzieci...współcześnie!
Bardzo długo myślałam, że jużtrudno będzie o tego typu pisarza dla dzieci...aż tu niespodzianka...kilka lat temu kupiłam ,ot tak z przypadku, książkę Renaty Piątkowskiej " Opwiadania dla przedszkolaków"... i okazało się, że jest genialna... ogromnie zabawna i co mnie najbardziej w niej ujeło, to niezwykła umiejętność wejścia w psychikę dziecka i przedstawienia świata z jego punktu widzenia.
Książka ,którą polecam każdemu, kto ma dzieci w wieku przedszkolnym...
Główny bohater - Tomek- pojawia sie w kontynuacji poznawania świata przez pryzmat kilkulatka - w książce " Opowieści z piaskownicy"...zabawa gwarantowana ...(nawet chwilami bardziej dla rodziców niż dla dzieci).
Ostatnio szukając do kupienia dla Szymona nowej książki do czytania, postanowiałam bliżej zapoznać się z twórczością Renaty Piatkowskiej i natrafilam na dość długą listę jej twórczości dla dzieci. I już zacieram ręce na myśl,że będzie co czytać:)
Póki co, pochłaniamy kolejne rozdziały równie zabawnej książki jej autorstwa "Na wszystko jest sposób", za którą otrzymała nagrodę w Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren (wcale się nie dziwię).
Chcę jeszcze wspomnieć o ilustracjach, których autorem jest Artur Gulewicz...nadają pełni treści i niewątpliwie pobudzają wyobraźnię...w każdym razie takie mam doświadczenie jeśli chodzi o moje dzieci:)
Będziemy czytać i czytać ...a jak znowu Pani Renata zachwyci mnie jakąś książką...to napiszę:)
Mam tylko nadzieję,że jej twórczość nadal bedzie kwitła, bo mało mamy tak dobrych polskich pisarzy dla dzieci...współcześnie!
niedziela, 22 września 2013
Tort czekoladowo-wiśniowy...
Szukałam, szukałam i znalazłam...nowy przepis na tort. Zosia, która właśnie obchodziła swoje 11-te urodziny, nie miała wygórowanych życzeń, ważne że tort był czekoladowy...
Wyszperałam spośród dziesiątek przepisów w necie taki jeden, który zachęcił mnie do zrobienia go od razu, ponieważ ... składnikiem wielce istotnym w tym torcie są...wiśnie...a ja kocham połączenie czekolady z wiśniami...
Biszkopt:
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Dno tortownicy smarujemy tłuszczem, boki zostawić nienatłuszczone.
Masa:
Pozostałe 100 g czekoalady rozpuszczamy w kapieli wodnej razem masłem. Kiedy masa przestygnie, dodajemy do niej odłożoną kremówkę. Mieszamy i dodajemy wiśnie. Masę wykładamy na dolny biszkopt. Przykrywamy drugim krążkiem biszkoptowym, na który nakładamy masę czekoladową mascarpone. Teraz kolej na ostatni biszkopt, który pokrywamy tą samą masą jak i boki całego tortu. Pozostałą masą ozdabiamy tort, używając dodatkowo wiśni i wiórek czekoladowych.
Wyszperałam spośród dziesiątek przepisów w necie taki jeden, który zachęcił mnie do zrobienia go od razu, ponieważ ... składnikiem wielce istotnym w tym torcie są...wiśnie...a ja kocham połączenie czekolady z wiśniami...
TORT CZEKOLADOWO- WIŚNIOWY
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni. Dno tortownicy smarujemy tłuszczem, boki zostawić nienatłuszczone.
- 6 jajek
- 1 szklanka cukru
- 1/2 szklanki mąki
- 1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
- 3 łyżki kakao
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
Masa:
- 200 g gorzkiej czekolady
- 500 ml kremówki
- cukier puder (wedle upodobań)
- 500 g serka mascarpone
- wiśnie ( świeże, mrożone lub ze słoika)
- 30 g masła
Pozostałe 100 g czekoalady rozpuszczamy w kapieli wodnej razem masłem. Kiedy masa przestygnie, dodajemy do niej odłożoną kremówkę. Mieszamy i dodajemy wiśnie. Masę wykładamy na dolny biszkopt. Przykrywamy drugim krążkiem biszkoptowym, na który nakładamy masę czekoladową mascarpone. Teraz kolej na ostatni biszkopt, który pokrywamy tą samą masą jak i boki całego tortu. Pozostałą masą ozdabiamy tort, używając dodatkowo wiśni i wiórek czekoladowych.
niedziela, 15 września 2013
Zapach cedru...
Dzisiejsze popołudnie, choć jeszcze letnie, to już mocno daje oznaki, że zbliża się jesień...ta szara, wietrzna i deszczowa...mam jednak nadzieję, że nie zabraknie i pięknych słonecznych dni...
W każdym razie, na taki dzień jak dzisiejsza niedziela, doskonała jest książka, filiżanka gorącej kawy i świeżo upieczona babeczka marchwiowa...
Od kilku dni czytam jedną z dwóch bardziej znanych książek Ann- Marie Macdonald
Kiedy po raz pierwszy wzięłam tę powieść do ręki, zwróciłam uwagę na umieszoną na okładce, krótką opinię Ophry Winfrey: " Co za szalona jazda! Nie nadążałam z przewracaniem kartek ". I szczerze przyznam, że nie potraktowałam tej wypowiedzi szczerze...do momentu dopóki sama nie zaczęłam czytac zachłannie każdej kolejnej strony.
Poszperałam w internecie i znalazłam całą gamę różnych opinii na temat tej książki, więc podarowałam sobie dalsze wirtualne poszukiwania i skupiłam się na pachnących nowością kartkach tej powieści....
Co za niezwykła i nieprzewidywalna książka... pełna mrocznych historii i odcieni miłości...nie jest to tanie romansidło...oj, nie!
Krótko mówiąc " Zapach cedru" to saga rodzinna, której dzieje rozpiete są między końcem XIX wieku a latami 70-tymi XX wieku. Mnie ujeła barwność relacji międzyludzkich, która jest podstawą tej książki. Jeśli dodać do tego nieoczekiwane zmiany losów głównych bohaterów zaplatane w wydarzenia historyczne toczące sie w tle...to warto po nią sięgnąć...
Nie jest to książka lekka, ale na pewno przyjemna, kobiety, które w niej spotykamy są tak bardzo różne, każda z nich to jedna nić w utkanej historii. Dopełnieniem bardzo wyraźnym jest Jakub Pipper , mąż Materii, z którą zakładają rodzinę- losy, której zgłębiamy z każdą stroną!
O fabule pisać nie będę, bo warto samemu sięgnąć po tę intrygującą sagę, a po drugie książka ma tak nietypowy klimat, że mogłabym jeszcze niechcący go zniekształcić...
Jedyne co mogę, to szczerze polecić próbę złapania i zanurzenia się w zapachu cedru...zapachu, którego choć z doświadczenia nie znam, to po tej lekturze będę intensywnie poszukiwać....
W każdym razie, na taki dzień jak dzisiejsza niedziela, doskonała jest książka, filiżanka gorącej kawy i świeżo upieczona babeczka marchwiowa...
Od kilku dni czytam jedną z dwóch bardziej znanych książek Ann- Marie Macdonald
"Zapach cedru".
Kiedy po raz pierwszy wzięłam tę powieść do ręki, zwróciłam uwagę na umieszoną na okładce, krótką opinię Ophry Winfrey: " Co za szalona jazda! Nie nadążałam z przewracaniem kartek ". I szczerze przyznam, że nie potraktowałam tej wypowiedzi szczerze...do momentu dopóki sama nie zaczęłam czytac zachłannie każdej kolejnej strony.
Poszperałam w internecie i znalazłam całą gamę różnych opinii na temat tej książki, więc podarowałam sobie dalsze wirtualne poszukiwania i skupiłam się na pachnących nowością kartkach tej powieści....
Co za niezwykła i nieprzewidywalna książka... pełna mrocznych historii i odcieni miłości...nie jest to tanie romansidło...oj, nie!
Krótko mówiąc " Zapach cedru" to saga rodzinna, której dzieje rozpiete są między końcem XIX wieku a latami 70-tymi XX wieku. Mnie ujeła barwność relacji międzyludzkich, która jest podstawą tej książki. Jeśli dodać do tego nieoczekiwane zmiany losów głównych bohaterów zaplatane w wydarzenia historyczne toczące sie w tle...to warto po nią sięgnąć...
Nie jest to książka lekka, ale na pewno przyjemna, kobiety, które w niej spotykamy są tak bardzo różne, każda z nich to jedna nić w utkanej historii. Dopełnieniem bardzo wyraźnym jest Jakub Pipper , mąż Materii, z którą zakładają rodzinę- losy, której zgłębiamy z każdą stroną!
O fabule pisać nie będę, bo warto samemu sięgnąć po tę intrygującą sagę, a po drugie książka ma tak nietypowy klimat, że mogłabym jeszcze niechcący go zniekształcić...
Jedyne co mogę, to szczerze polecić próbę złapania i zanurzenia się w zapachu cedru...zapachu, którego choć z doświadczenia nie znam, to po tej lekturze będę intensywnie poszukiwać....
niedziela, 8 września 2013
Ciasto śliwkowo-migdałowe...
We wrześniu na stole królują u mnie śliwki, zawsze chętnie zjadane prosto z koszyka albo w cieście...
Dzisiaj wypróbowałam połącznie śliwek z ciastem migdałowym...wyszło pysznie:)
wykonanie:
Piekarnik nagrzać do temperatury 205 stopni. Formę natłuścić i oprószyc mąką, następnie wyłozyc pergaminem.
W misce wymieszać mąkę, migdały, proszek do pieczenia i sól.
Do drugiej miski wlać olej, jogurt, sok pomarańczowy i skórkę, jajko oraz extrat waniliowy. Wsypać cukier i dokładnie wymieszać. Masę wlać do miski z suchymi składnikami i dobrze wymieszać. Gotową masę wylewamy do formy ,na wierzch układamy pokrojone sliwki i posypujemy brązowym cukrem( ja do cukru dodałam 2 łyżeczki zmielonych migdałów...smak ciasta jest intensywniejszy), można też zrobić kruszonkę i użyc jej zamiast cukru.
Piec w piekarniku 35-45 min...
Dzisiaj wypróbowałam połącznie śliwek z ciastem migdałowym...wyszło pysznie:)
CIASTO ŚLIWKOWO- MIGDAŁOWE
składniki:
- 175 g mąki
- 30 g mielonych migdałów
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/4 łyżeczki soli
- 120 ml oleju słonecznikowego
- 120 ml jogurtu
- 60 ml soku pomarańczowego
- łyżka startej skórki pomarańczowej ( jeśli ktoś nie lubi intensywnego smaku pomarańczy można z rezygnować z dodania skórki a zastąpić aromatem pomarańczowym)
- 1 jajko
- 1 łyżeczka extraktu z wanilii
- 200g cukru
- 7-8 śliwek
wykonanie:
Piekarnik nagrzać do temperatury 205 stopni. Formę natłuścić i oprószyc mąką, następnie wyłozyc pergaminem.
W misce wymieszać mąkę, migdały, proszek do pieczenia i sól.
Do drugiej miski wlać olej, jogurt, sok pomarańczowy i skórkę, jajko oraz extrat waniliowy. Wsypać cukier i dokładnie wymieszać. Masę wlać do miski z suchymi składnikami i dobrze wymieszać. Gotową masę wylewamy do formy ,na wierzch układamy pokrojone sliwki i posypujemy brązowym cukrem( ja do cukru dodałam 2 łyżeczki zmielonych migdałów...smak ciasta jest intensywniejszy), można też zrobić kruszonkę i użyc jej zamiast cukru.
Piec w piekarniku 35-45 min...
środa, 4 września 2013
John Maxwell Coetzee-na pożegnanie wakcji...
Podczas wakacji miałam prawdziwe szczęście, bo każda książka, która wpadła mi w ręce i została przeze mnie przeczytana - okazała się bardzo dobrym wyborem...
W ostatnim tygodniu pochłonęłam, podrzuconą mi przez znajomą, książkę J. M Coetzee'a " Dzieciństwo Jezusa".
W pierwszym momencie pomyślałam, że czeka na mnie kolejna pozycja filozoficzno- teologiczna...ale wynikało to z tego,że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością ów pisarza...
Ale po pierwszych stronach książki już wiedziałam,że czeka mnie niesamowita wędrówka przez historię współczesnej rodziny z Nazaretu umiejscowionej w świecie bez Boga...historia przejmujaca i tak uniwersalna, że każdy z nas może odnaleźć w niej kawałek swojego życia...
Świat, w którym sie znajdujemy jest początkiem życia wielu uchodźców, którzy musieli pozostawić swoje wcześniejsze życie i z nową tożsamością podjąć walke o przeżycie. Zaczynają uczyć sie nowego języka, nowych zasad funkcjonowania...W tej nowej rzeczywistości poznajemy Simona, który jako jeden wśród przybyłych, przygarnia zagubionego, pięcioletniego, wyjatkowego chłopca...Davida. Postanawia odnaleźć jego matkę...pewnego dnia spotyka Ines i rozpoznaje w niej matkę chłopca...
Nie ukrywam, że rozpaliła się we mnie niezwykła ciekawość twórczości tego południowoafrykańskiego pisarza(dzisiaj ma obywatelstwo australijskie), który dwukrotnie był uhonorowany prestiżową nagrodą Bookera a w 2003 r. otrzymał Nagrodę Nobla...
W ostatnim tygodniu pochłonęłam, podrzuconą mi przez znajomą, książkę J. M Coetzee'a " Dzieciństwo Jezusa".
W pierwszym momencie pomyślałam, że czeka na mnie kolejna pozycja filozoficzno- teologiczna...ale wynikało to z tego,że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością ów pisarza...
Ale po pierwszych stronach książki już wiedziałam,że czeka mnie niesamowita wędrówka przez historię współczesnej rodziny z Nazaretu umiejscowionej w świecie bez Boga...historia przejmujaca i tak uniwersalna, że każdy z nas może odnaleźć w niej kawałek swojego życia...
Świat, w którym sie znajdujemy jest początkiem życia wielu uchodźców, którzy musieli pozostawić swoje wcześniejsze życie i z nową tożsamością podjąć walke o przeżycie. Zaczynają uczyć sie nowego języka, nowych zasad funkcjonowania...W tej nowej rzeczywistości poznajemy Simona, który jako jeden wśród przybyłych, przygarnia zagubionego, pięcioletniego, wyjatkowego chłopca...Davida. Postanawia odnaleźć jego matkę...pewnego dnia spotyka Ines i rozpoznaje w niej matkę chłopca...
Nie ukrywam, że rozpaliła się we mnie niezwykła ciekawość twórczości tego południowoafrykańskiego pisarza(dzisiaj ma obywatelstwo australijskie), który dwukrotnie był uhonorowany prestiżową nagrodą Bookera a w 2003 r. otrzymał Nagrodę Nobla...
Subskrybuj:
Posty (Atom)