Ale czymś wyjątkowym jest fakt, że po raz pierwszy po wielu latach poszliśmy na koncert do filharmonii ( do tej pory za orkiestrę robiły dzieci)...
Pewnie, gdybyśmy mieszkali w Polsce, bliżej rodziny(przecież dzieci lubią sobie czasem dłużej pobyć z dziadkami i ciociami tudzież wujkami) taki wypad nie byłby "perełką" w życiorysie...
Ale stało się i ...taki prezent podwójnie smakuje...bo nie dość, że sami, to jeszcze można nakarmić się pięknem i dopieścić przyśniętą duszę.
Muszę mocno przeprosić pana Fryderyka Chopina, za to,że go nie chciałam słuchać, a raczej z trudem go znosiłam...do wczoraj!!
Bo chyba sześć lat mieszkania poza rodzinnym krajem...dało mi zrozumienie tego o czym pisał...na swoich pięcioliniach...
Obok Chopina pojawił sie mój ukochany Czajkowski....i Strauss...
Kiedy było mi tak ,ciepło, błogo i przytulnie, na zewnątrz znów królował mróz ze śniegiem...
kolejna niespodzianka -jak na tutejszy klimat... wokoło wszyscy narzekają- a mnie jest dobrze...bo znów ładniej, bardziej biało i czarownie...no może gdyby te nogi w trakcie chodzenia po chodniku tak nie były niesforne i nie ślizgały się każda w swoja stronę...
Trzeba z dziećmi do filharmonii chodzić! :)
OdpowiedzUsuńPewnie w generalnym rozrachunku ,to jak najbardziej...ale Rodzice jednakże potrzebują być czasami sami...bo wtedy i muzyka piekniej brzmi:):)
OdpowiedzUsuńPrawda to!! Trzeba tak :)
OdpowiedzUsuńjakos trudno mi sobie wyobrazic Szymka z Antkiem w filharmonii ... moze za klika lat, hi hi hi ;)
OdpowiedzUsuńNo, gdyby orkiestra miała w zanadrzu jakieś miecze świetlne albo walecznych ninja...to byłaby duża szansa,że wysiedzą:)
OdpowiedzUsuń